Parę
lat temu byłam w krakowskiej Bagateli na imprezie
charytatywnej poświęconej (myślałby kto) dzieciom
niepełnosprawnym umysłowo. Obiecałam sobie, że już nigdy na taką
imprezę nie pójdę (chyba że zostanę zaproszona przez dzieci i
nauczycieli do ich szkoły). Posłuchajcie zatem opowiastki – która
posłuży jako nawiązanie, bo w
Pietropawłowsku też byłam na imprezie charytatywnej. Ale to
za chwilę.
W
Krakowie pod okiem swoich nauczycieli dzieci z różnych ośrodków
zwanych specjalnymi przygotowały program artystyczny (piosenki,
wiersze, skecze), zapewne z wielkim wysiłkiem, nadzieją i
zaangażowaniem. Impreza miała się rozpocząć się o godzinie 10.
I
istotnie się rozpoczęła.
Przez
70 minut na scenę wychodzili różni prezesi, wicemarszałkowie,
radni, przewodniczący i innego autoramentu działacze, którym
dziękowano za „wyjątkowy wkład i rozliczne osiągnięcia” w
działaniu „na rzecz”. Kłaniali się, dziękowali innym
prezesom i radnym. Wdzięczyli się, manifestując swoją skromność;
dopinali swoje marynarki albo wręcz przeciwnie, rozpinali je z
wyuczoną nonszalancją na znak jedności z pospolitym tłumem z
widowni. Pląsali też zgrabnie podczas odbierania kwiatów i
dyplomów, a przy okazji rozsyłali spojrzenia „na Nerona”.
Słowem igrzyska, „targowisko próżności” niedające się
porównać z
niczym. Można było osłupieć z niedowierzania.
Wyobraźcie
sobie teraz kilkudziesięcioosobową grupę niepełnosprawnych dzieci
za kulisami, które czekają siedemdziesiąt minut na swój występ.
Ktoś je pociesza, ucisza, usiłuje zapewne wytłumaczyć, dlaczego
jeszcze nie można wyjść na scenę. Kto? „Ten od głupich
dzieci”, że zacytuję tu sarkastycznie księdza Twardowskiego. Niech tam ucisza, dopóki nie ukłoni się ostatni wielkomiejski
celebryta, wszak właśnie po to sypnął groszem, aby móc się
ukłonić w blasku fleszy. Na widowni podobnie. I tu trzeba utrzymać dzieci w ryzach, by nie zakłócały spokoju świetlanych sponsorów.
Wstyd, bo widzą, na co stać dorosłych, ale cóż. Wyjść demonstracyjnie? Co wówczas z tamtymi dziećmi za kulisami...
To
tyle moich dusznych nauczycielskich wspomnień sprzed kilku lat.
Kobra i smok wykonane przez grupę dzieci w pracowni plastycznej |
Pięć
dni temu byłam na imprezie charytatywnej w Pietropawłowsku.
Uroczystość odbywała się w jednym z tutejszych domów kultury po
południu, zatem mogli w niej uczestniczyć wszyscy chętni: rodzice,
nauczyciele i inne osoby zaproszone. Było nadzwyczaj uroczyście.
Ręcznie zdobiona deseczka kuchenna |
Rozpoczęto
jeszcze w kuluarach od kolorowej wystawy - sklepu dziecięcych prac.
Trwały więc przed występem intensywne zakupy. W sympatycznym
gronie kolejkowiczów gwar, zwłaszcza że towary przedniej jakości:
prace malarskie, rzeźby, robótki ręczne, własnego pomysłu proste
narzędzia itp. Wszystko wykonane przez dzieci i młodzież z ośrodka
dla głuchoniemych. To był ich koncert.
I "Весёлые ребята", czyli lew i zając |
Potem
punktualnie rozpoczęty występ młodych artystów: taniec (etno i
salsa), śpiew, recytacje, pokazy zręcznościowe. Wszystko
przeplecione poważną licytacją. Prowadził ją doświadczony
aukcjoner, powodując, że wynoszone na scenę dziecięce prace
osiągały niekiedy zawrotne ceny, a sama licytacja okazała się
atrakcyjnym elementem widowiska.
Można
było się domyślić, że na widowni siedzieli sponsorzy gotowi
oddać część swoich dochodów np. na aparaty słuchowe, ale nie
przeszkadzali dzieciom w ich występie. Bardzo podobał mi się
koncert. Zrobiłam kilka zdjęć w sali, ale było zbyt ciemno. Oto kilka prac z wystawy i licytacji.
Zobaczcie jakie ładne. Po co komu zabawki ze sklepu. Czyż nie mam racji? Przepraszam, że tak mało zdjęć.