Absolutne
ekstremum. Zdarzenie wyjątkowe.
Moja poranna droga do cerkwi |
Choć
to temat i czas zupełnie inny, zabierając się do opisywania,
pomyślałam o Mickiewiczowskich „Dziadach”, gdzie i krzyż i
duchy.
19
stycznia to według juliańskiego kalendarza dzień chrztu Jezusa
Chrystusa. Wielkie cerkiewne święto.
W
prawosławiu chrzest dokonuje się przez pełne trzykrotne
zanurzenie. Obchodząc Jordan, mieszkańcy Pietropawłowska odnawiają
chrzest, tylko że nadają obrzędowi totalny wymiar.
Poza tematem. Szopka przy cerkwi, na powietrzu. |
Obok szopki lodowy anioł. |
W
tym dniu skuty lodem Iszym, na który bez obaw można wjechać
samochodem, staje się Jordanem. Próbowałam dopytać o znaczenie
kąpieli w rzece. Mówiono, że w tym dniu woda jest święta,
czysta, że zanurzenie całkowicie oczyszcza z wszelkich grzechów,
czyni człowieka lepszym i daje siłę na dalsze życie.
Najważniejsza jest oczywiście woda poświęcona w cerkwi lub nad
rzeką, ale niektórzy objaśniali mi, że tego dnia wszelka woda się
święta i czysta, nawet ta z kranu ma moc oczyszczającą. Wiele tego
dnia usłyszałam o wodzie. Miałam wrażenie, że część tych
opowieści i przygotowań znajduje się w przestrzeni innej niż
wiara; że to gusła, ludzkie przeświadczenia rozwijające po
swojemu chrześcijański obrzęd.
Ikonostas za mgłą w świetle dziesiątek świec. |
Nad
rzeką byli i tacy, co przyszli, bo zawsze przychodzą, twierdzili,
że to hartuje na cały rok.
Ciemności nad rzeką, w tle zarys jednego z namiotów. |
Już
18 stycznia przygotowywano naczynia na wodę, plastikowe butle,
metalowe bańki i różne inne dostępne pojemniki. Determinacja i
powszechność. Nawet moja znajoma deklarująca obojętność
religijną ogłosiła, że musi iść do cerkwi po wodę.
A
zatem próba opisu zdarzeń.
Upiornie wyglądający w ciemnościach przerębel. |
Krzyż, z którego wierni czerpią wodę przez cały dzień. |
Zaczyna się przejaśniać, ludzie z bańką na wodę. To wszystko dzieje się na rzece. |
Ubrałam
na siebie dwie koszule i trzy swetry, rajstopy, getry oraz spodnie i
zwykłą kurtkę, bo jakże hasać po rzece w futrze; byłoby
niewygodnie. Wzięłam też dwie pary rękawiczek. Wyruszyłam o
siódmej, by dołączyć do pochodu chrzcielnego pod cerkwią.
Wczesnym rankiem rozpoczynają się tam modlitwy, a potem pochód
prowadzony przez popów rusza nad rzekę. Wierni niosą chorągwie.
Uroczystemu wyjściu z cerkwi towarzyszy bicie dzwonów. Słyszałam
dzwony, ale niestety nie zdążyłam dołączyć do pochodu. Poszłam
więc jego śladem nad rzekę ciemnymi wciąż ulicami. Było bardzo
zimno, ale warstwowe ubranie, szybki marsz i pewnie także emocje
stanowiły nad wyraz skuteczną ochronę. Im bliżej Iszymu, tym
więcej samochodów i ludzi. Stopniowo odzyskiwałam utracone w
pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa, choć wciąż było
kompletnie ciemno. Doszłam do mostu – miejsce czytelne i
rozpoznawalne, ale okazało się, że droga wiedzie jeszcze dalej
wzdłuż brzegu. Wreszcie dojrzałam samochód policji, a potem i
inne samochody służbowe, w tym autobusy, ustawione w określonym
porządku, a także karetkę pogotowia. Panowie pokazali mi, gdzie
się udać. Widziałam już, że jestem w miejscu, które latem
zamienia się w plażę. Zejście na rzekę, to metr w dół po
lodowo - śnieżnych schodkach, przez kogoś wcześniej
przygotowanych. Były wydeptane i mokre. Na wszelki wypadek zeszłam śniegiem obok.
No i kąpiel. |
Na
rzece ogrom ludzi, na pewno można liczyć w setkach, zwłaszcza że
panowała spora rotacja. Udało mi się jeszcze zobaczyć zwartą
grupę wiernych z chorągwiami, ale najwyraźniej zakończyło się
już poświęcenie wody i wkrótce popi odjechali znad rzeki. To
dodatkowo upewniło mnie w przekonaniu, że ta zbiorowa kąpiel nie
jest nakazem religijnym, tylko obyczajem społecznym związanym ze
świętem.
Z
opowieści wiernych wiem, że pop święci wodę, a także zanurza w
niej krzyż i płonące świece.
Stoję na rzece i fotografuję most. |
Rozjaśnia się. |
Na
rzece znajdowały się trzy znaczące obszary ludzkiego działania.
Po pierwsze dużych rozmiarów krzyż z lodu, na którym zawieszono
także ikonę obrazującą chrzest Jezusa. Wciąż podchodzili
kolejni modlący się, by z czcią pokłonić się ikonie lub ją
ucałować. Drugim miejscem był krzyż poziomo wyrzeźbiony w
pokrywie lodowej rzeki tak, by nasączał się cały czas wodą. Tu
pop dokonał poświęcenia rzeki i teraz wierni czerpali wodę,
obmywali twarz albo ręce. Ani przez chwilę miejsce nie było puste,
aż do wieczora.
Lodowy krzyż z ikoną. |
Wreszcie
przerębel, wokół którego tłumnie zbierają się uczestnicy
kąpieli, dziennikarze i kamery telewizyjne, a także gapie(jako i
ja). W obecnym czasie jest on specjalnie przygotowywany. Służby
wykuwają w lodzie prostokąt (były dwa, jeden dla mężczyzn, a
drugi dla kobiet). W tak przygotowane podłoże zostaje wpuszczony
specjalny drewniany pomost ze stopniami i poręczą. Osoba, która
zgodnie z rytuałem musi zanurzyć całe swoje ciało, schodzi do
wody po stopniach, trzymając się poręczy. Opowiadano mi, że
jeszcze dwadzieścia lat temu śmiałek spuszczał się do dziury w
lodzie na własnych rękach. Słabszych albo kobiety podtrzymywano z
dwóch stron za ręce i zanurzano. Zdarzały się groźne w skutkach
wypadki. Gdy znalazłam się na rzece, było jeszcze zupełnie
ciemno. Nie wyobrażam sobie, co mogłoby się stać, gdyby ktoś w
takich warunkach wpadł do przerębla bez żadnej asekuracji.
Stosowany
dziś pomost gwarantuje bezpieczeństwo, choć nie chroni przed
atakiem serca wywołanym szokiem termicznym, stąd obecność
karetki.
Kozak, który zgodził się na zdjęcie. |
Na
rzece stoi też kilka namiotów w funkcji szatni. Przerębel dla pań
był przykryty jednym z nich dla zachowania większej intymności. Z
tych samych powodów nie pokażę zdjęć z tego miejsca.
Niektórzy
panowie zanurzali się pod bacznym okiem swoich żon, które podawały
im ręczniki albo kapcie. Kilkumetrowa droga od przerębla do namiotu
z ubraniami prowadziła przez słomiany chodnik. Niezbędna ochrona
stóp. Źle mogłaby się skończyć przebieżka bosymi, mokrymi stopami po
lodzie rzeki, nawet jeśli to tylko kilka sekund.
Gdy
przybyli kozacy, zrobiło się gwarno i wesoło. Jednakowo ubrani, w
swoich charakterystycznych czapkach, zrobili wokół trochę hałasu,
i jak na komendę udali się najpierw do namiotów, a potem do
przerębla. Myślałam, że to jakaś drużyna. Ktoś powiedział, że
nie, że Kozacy zawsze występują jak zwarta, odrębna grupa w
swoich czapkach i lubią tę swoją odrębność prezentować. W
kąpieli wzięli też udział Kazachowie.
Robiąc
zdjęcia, ściągnęłam rękawiczki. Po kilkunastu minutach nie
potrafiłam ich już ubrać. Dobrzy ludzie musieli pomóc. Tak więc
i ja miałam swoje ekstremum. Wiem już, co może zdziałać tutejszy
mróz. Powrót do domu też był dość osobliwym przeżyciem. Pewien
odcinek autobusem, potem piechotą. Zmęczenie, utrata ciepła,
twardy, jak kamień, zamarznięty szalik zawiązany „na terrorystę”
wokół twarzy i przemożna potrzeba snu... Sama już nie wiem, co
jeszcze. Dobrze, że w tym marszu do domu, nie byłam sama. Jeszcze przytomnie wstąpiłam do przydrożnego sklepu, kupiłam
mleko. Starczyło mi siły i rozsądku, by je porządnie podgrzać, wypić
i … zasnąć w swoich trzech swetrach. To była najlepsza szklanka
mleka w moim życiu. Sen też niczego sobie.