wtorek, 22 stycznia 2013

Absolutne ekstremum. Zdarzenie wyjątkowe.
Moja poranna droga do cerkwi
Choć to temat i czas zupełnie inny, zabierając się do opisywania, pomyślałam o Mickiewiczowskich „Dziadach”, gdzie i krzyż i duchy.

19 stycznia to według juliańskiego kalendarza dzień chrztu Jezusa Chrystusa. Wielkie cerkiewne święto.
W prawosławiu chrzest dokonuje się przez pełne trzykrotne zanurzenie. Obchodząc Jordan, mieszkańcy Pietropawłowska odnawiają chrzest, tylko że nadają obrzędowi totalny wymiar.
Poza tematem. Szopka przy cerkwi, na powietrzu.
Obok szopki lodowy anioł.
W tym dniu skuty lodem Iszym, na który bez obaw można wjechać samochodem, staje się Jordanem. Próbowałam dopytać o znaczenie kąpieli w rzece. Mówiono, że w tym dniu woda jest święta, czysta, że zanurzenie całkowicie oczyszcza z wszelkich grzechów, czyni człowieka lepszym i daje siłę na dalsze życie. Najważniejsza jest oczywiście woda poświęcona w cerkwi lub nad rzeką, ale niektórzy objaśniali mi, że tego dnia wszelka woda się święta i czysta, nawet ta z kranu ma moc oczyszczającą. Wiele tego dnia usłyszałam o wodzie. Miałam wrażenie, że część tych opowieści i przygotowań znajduje się w przestrzeni innej niż wiara; że to gusła, ludzkie przeświadczenia rozwijające po swojemu chrześcijański obrzęd.
Ikonostas za mgłą w świetle dziesiątek świec.
Nad rzeką byli i tacy, co przyszli, bo zawsze przychodzą, twierdzili, że to hartuje na cały rok.
Ciemności nad rzeką, w tle zarys jednego z namiotów.
Już 18 stycznia przygotowywano naczynia na wodę, plastikowe butle, metalowe bańki i różne inne dostępne pojemniki. Determinacja i powszechność. Nawet moja znajoma deklarująca obojętność religijną ogłosiła, że musi iść do cerkwi po wodę.
A zatem próba opisu zdarzeń.
Upiornie wyglądający w ciemnościach przerębel.
Krzyż, z którego wierni czerpią wodę przez cały dzień.
Zaczyna się przejaśniać, ludzie z bańką na wodę. To wszystko dzieje się na rzece.
Ubrałam na siebie dwie koszule i trzy swetry, rajstopy, getry oraz spodnie i zwykłą kurtkę, bo jakże hasać po rzece w futrze; byłoby niewygodnie. Wzięłam też dwie pary rękawiczek. Wyruszyłam o siódmej, by dołączyć do pochodu chrzcielnego pod cerkwią. Wczesnym rankiem rozpoczynają się tam modlitwy, a potem pochód prowadzony przez popów rusza nad rzekę. Wierni niosą chorągwie. Uroczystemu wyjściu z cerkwi towarzyszy bicie dzwonów. Słyszałam dzwony, ale niestety nie zdążyłam dołączyć do pochodu. Poszłam więc jego śladem nad rzekę ciemnymi wciąż ulicami. Było bardzo zimno, ale warstwowe ubranie, szybki marsz i pewnie także emocje stanowiły nad wyraz skuteczną ochronę. Im bliżej Iszymu, tym więcej samochodów i ludzi. Stopniowo odzyskiwałam utracone w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa, choć wciąż było kompletnie ciemno. Doszłam do mostu – miejsce czytelne i rozpoznawalne, ale okazało się, że droga wiedzie jeszcze dalej wzdłuż brzegu. Wreszcie dojrzałam samochód policji, a potem i inne samochody służbowe, w tym autobusy, ustawione w określonym porządku, a także karetkę pogotowia. Panowie pokazali mi, gdzie się udać. Widziałam już, że jestem w miejscu, które latem zamienia się w plażę. Zejście na rzekę, to metr w dół po lodowo - śnieżnych schodkach, przez kogoś wcześniej przygotowanych. Były wydeptane i mokre. Na wszelki wypadek zeszłam śniegiem obok.
No i kąpiel.
Na rzece ogrom ludzi, na pewno można liczyć w setkach, zwłaszcza że panowała spora rotacja. Udało mi się jeszcze zobaczyć zwartą grupę wiernych z chorągwiami, ale najwyraźniej zakończyło się już poświęcenie wody i wkrótce popi odjechali znad rzeki. To dodatkowo upewniło mnie w przekonaniu, że ta zbiorowa kąpiel nie jest nakazem religijnym, tylko obyczajem społecznym związanym ze świętem.
Z opowieści wiernych wiem, że pop święci wodę, a także zanurza w niej krzyż i płonące świece.
Stoję na rzece i fotografuję most.
Rozjaśnia się.
Na rzece znajdowały się trzy znaczące obszary ludzkiego działania. Po pierwsze dużych rozmiarów krzyż z lodu, na którym zawieszono także ikonę obrazującą chrzest Jezusa. Wciąż podchodzili kolejni modlący się, by z czcią pokłonić się ikonie lub ją ucałować. Drugim miejscem był krzyż poziomo wyrzeźbiony w pokrywie lodowej rzeki tak, by nasączał się cały czas wodą. Tu pop dokonał poświęcenia rzeki i teraz wierni czerpali wodę, obmywali twarz albo ręce. Ani przez chwilę miejsce nie było puste, aż do wieczora.
Lodowy krzyż z ikoną.
Wreszcie przerębel, wokół którego tłumnie zbierają się uczestnicy kąpieli, dziennikarze i kamery telewizyjne, a także gapie(jako i ja). W obecnym czasie jest on specjalnie przygotowywany. Służby wykuwają w lodzie prostokąt (były dwa, jeden dla mężczyzn, a drugi dla kobiet). W tak przygotowane podłoże zostaje wpuszczony specjalny drewniany pomost ze stopniami i poręczą. Osoba, która zgodnie z rytuałem musi zanurzyć całe swoje ciało, schodzi do wody po stopniach, trzymając się poręczy. Opowiadano mi, że jeszcze dwadzieścia lat temu śmiałek spuszczał się do dziury w lodzie na własnych rękach. Słabszych albo kobiety podtrzymywano z dwóch stron za ręce i zanurzano. Zdarzały się groźne w skutkach wypadki. Gdy znalazłam się na rzece, było jeszcze zupełnie ciemno. Nie wyobrażam sobie, co mogłoby się stać, gdyby ktoś w takich warunkach wpadł do przerębla bez żadnej asekuracji.
Stosowany dziś pomost gwarantuje bezpieczeństwo, choć nie chroni przed atakiem serca wywołanym szokiem termicznym, stąd obecność karetki.
Kozak, który zgodził się na zdjęcie.
Na rzece stoi też kilka namiotów w funkcji szatni. Przerębel dla pań był przykryty jednym z nich dla zachowania większej intymności. Z tych samych powodów nie pokażę zdjęć z tego miejsca.
Niektórzy panowie zanurzali się pod bacznym okiem swoich żon, które podawały im ręczniki albo kapcie. Kilkumetrowa droga od przerębla do namiotu z ubraniami prowadziła przez słomiany chodnik. Niezbędna ochrona stóp. Źle mogłaby się skończyć przebieżka bosymi, mokrymi stopami po lodzie rzeki, nawet jeśli to tylko kilka sekund.
Gdy przybyli kozacy, zrobiło się gwarno i wesoło. Jednakowo ubrani, w swoich charakterystycznych czapkach, zrobili wokół trochę hałasu, i jak na komendę udali się najpierw do namiotów, a potem do przerębla. Myślałam, że to jakaś drużyna. Ktoś powiedział, że nie, że Kozacy zawsze występują jak zwarta, odrębna grupa w swoich czapkach i lubią tę swoją odrębność prezentować. W kąpieli wzięli też udział Kazachowie.
Robiąc zdjęcia, ściągnęłam rękawiczki. Po kilkunastu minutach nie potrafiłam ich już ubrać. Dobrzy ludzie musieli pomóc. Tak więc i ja miałam swoje ekstremum. Wiem już, co może zdziałać tutejszy mróz. Powrót do domu też był dość osobliwym przeżyciem. Pewien odcinek autobusem, potem piechotą. Zmęczenie, utrata ciepła, twardy, jak kamień, zamarznięty szalik zawiązany „na terrorystę” wokół twarzy i przemożna potrzeba snu... Sama już nie wiem, co jeszcze. Dobrze, że w tym marszu do domu, nie byłam sama. Jeszcze przytomnie wstąpiłam do przydrożnego sklepu, kupiłam mleko. Starczyło mi siły i rozsądku, by je porządnie podgrzać, wypić i … zasnąć w swoich trzech swetrach. To była najlepsza szklanka mleka w moim życiu. Sen też niczego sobie.








8 komentarzy:

  1. No kochana, to cud, ze ci w ogóle aparat działał w takich temperaturach :)
    Zaraz sobie zrobię gorącej kawy do śniadania, bo aż "zmarzłam" czytając twój tekst :)
    Miłego dnia
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  2. No, działo się trochę, ale co widziałam, to moje. Odpoczywaj, zwiedzaj, pisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymaj się ciepło (po przeczytaniu notki włożyłam drugi sweter).

      Ech,te nauczycielki. Bywają ekstremalne. :))

      Usuń
  3. dla mnie samo czytanie o tym zimnie, to już ekstremalne przeżycie :)))
    Nie znoszę zimy i zimna, podziwiam za chęć robienia zdjęć w takich warunkach, ale za to dzięki Tobie i Twojej odwadze możemy teraz obejrzeć siedząc w ciepłym domu :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdarwiam, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  5. A myśli Pani czasem o SP36? Jestem Pani byłą uczennicą i odwiedziłam dzisiaj stare mury. Dowiedziałam się, że o Pani wyjeździe i byłam bardzo zawiedziona, bo chciałam się z Panią zobaczyć. To Pani rozbudziła we mnie miłość do teatru i literatury. Życzę Pani wszystkiego najlepszego w realizacji swoich planów, pasji i zamierzeń. Z przyjemnością przeczytam kolejny wpis na Pani blogu :) Z poważaniem Agata :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki miły wpis. Pozdrawiam bardzo serdecznie. Trochę Agat przewinęło się przez moje szkolne życie. Proszę o więcej szczegółów. Chętnie powspominam. A może na fb? Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń