Obiecałam relację z
Astany. Miasto jest niezwykłe po prostu, by
jednak znaleźć się
w
Astanie, trzeba odbyć całonocną podróż pociągiem i to jest
wielkie przeżycie. Od tego muszę zacząć.
|
Dworzec w Pietropawłowsku |
Moja
rosyjska przyjaciółka koniecznie chciała wyekspediować mnie w
przedziale bardziej ekskluzywnym, czteroosobowym. Z troski zwykle
chroni mnie przed różnymi, jej zdaniem trudnymi, doświadczeniami.
A to chce mnie gdzieś zawozić taksówką, a to znowu martwi się,
że chodzę sama na peryferie. Tymczasem ja rwę się do ludzie,
sprawia mi radość rozmawianie, przyglądanie się, uczestniczenie,
cokolwiek miałoby to oznaczać. W Krakowie nigdy nie miałam na to
czasu. Tu mam mnóstwo zajęć, ale i tak czas płynie jakoś inaczej
i zwłaszcza w niedzielę przed południem mogę obiec sporo miejsc.
Niedawno na peryferiach spotkałam, czerpiącego wodę ze studni
zasypanej śniegiem, krzepkiego dość człowieka, pewnie niewiele
starszego ode mnie, który natychmiast do mnie zagadał. Okazało
się, że Rutkowski, choć po polsku już nie mówi. Postaliśmy przy
owej studni chwilę i zdążył mi opowiedzieć o babce, która
zmarła niedawno, a mieszkała w sypiącym się starym domku
naprzeciw, o synu, który wyjechał do Nowosybirska, o drugim, który
chce go ściągnąć do Moskwy i o tym, że ludzie młodzi
rozjeżdżają się w różne strony, by szukać lepszego życia, ale
on „już tu zostanie, bo gdzie mu teraz na emeryturze jeździć, tu
jest u siebie”. Opowiedział mi też jakie piękne są Polki,
zwłaszcza w jego rodzinie. W końcu próbował mnie zaprosić do
domu i choć miałam wielką ochotę zobaczyć jak „te moje”
ulubione domki wyglądają od środka, postanowiłam zachować
odrobinę rozsądku.
W
każdym razie, szykując się do podróży, świadomie wybrałam
wariant bardziej swojski, by znaleźć się blisko prawdziwszej
„kolejowo - sypialnej” materii, stać się częścią
malowniczego tłumu podróżnych, móc obserwować, słuchać,
rozmawiać...
|
Pierwsze napotkane w Astanie blokowisko |
Musicie
sobie jeszcze wyobrazić, że tu zawsze jedzie się daleko. Na
odwiedzenie innego dużego miasta trzeba poświęcić dzień.
Odległość 500, 700, 900 km – to normalne doświadczenie
mieszkańców Kazachstanu. Nawet miejscowości, które moi znajomi
określają jako leżące blisko (okoliczne wioseczki), znajdują się
o 100 – 150 km od Pietropawłowska. Ludzie mają tutaj zupełnie różne
od naszego poczucie odległości.
Tak
więc podróż do Astany:
|
Centrum Nazarbajewa, nie mylić z pałacem |
Kilkadziesiąt miejsc w wagonie. Pan
konduktor sprawdzający dokumenty rozdziela pościel, ręczniki i w
ogóle trzyma ster. W jedną stronę był to starszy pan, który po
dłuższych studiach nad moim paszportem i przeprowadzonym wywiadzie
skonstatował, że bardzo lubi Polki(ha!), więc uznałam to za
dodatkowy gwarant bezpieczeństwa.
|
A tak wygląda mój Iszym w Astanie, poniżej widać, że można jeszcze znaleźć fragmenty niezamarznięte |
Tu jeden z ogromnej masy budynków firmowych
Najpierw wszyscy pasażerowie przygotowują sobie legowiska, wielu z nich
przebiera się w nocne stroje i udaje się umyć zęby w trudnej do
zaakceptowania toalecie. Niczego innego tam się raczej umyć nie da.
Potem następuje zbiorowe rozbieranie butów (najwyraźniej rytm
kolejnych czynności ustalił się raz na zawsze). Z oczywistych
względów można się przestraszyć tego etapu działania, ale tu
was zaskoczę i to bardzo mi się podobało, pasażerowie w zasięgu
mojego wzroku wyciągnęli reklamówki i zawiązali w nich swoje
buty. Wzorując się na nich, uczyniłam to samo.
Dbałość
o higieniczny sen dla wielu ma tu ogromne znaczenie. Często jadą
służbowo, a zatem po zakończeniu podróży muszą być w pełnej
gotowości.
Były
nawet piżamy i szlafroki, a także naczynia jednorazowego użytku i
z maestrią – jak na te warunki - serwowane posiłki. Mowa o
trzydziestoletnich dziewczynach
z
Omska, które nad ranem, dokonawszy porannych ablucji, zdołały
jeszcze wykonać precyzyjny makijaż, na co patrzyłam z największym
podziwem, zwłaszcza że pociąg był w ruchu.
Po
przygotowaniu posłań i innych niezbędnych czynnościach ci z
wyższych półek zapraszani są przez „dolnych”, do wspólnego
biesiadowania, nim przyjdzie czas na sen. Ta kolejowa gościnność
jest bardzo ważna, bo trudno leżeć 12 godzin na „górnej półce”,
choć, zważywszy na polską frazeologię, powinno to jakoś
nobilitować. W istocie rzeczy górna półka staje się męką i
dopustem, bo nie ma nigdzie miejsc siedzących. Ludzie z dołu to rozumieją
i są solidarni.
Do
późnej nocy trwają rozmowy, panuje osobliwy gwar (mieszanina
kazachskiego i rosyjskiego, śmiech, chrapanie, rozmowy, płacz
dzieci, cierpliwość albo zniecierpliwienie matek, opowiadanie
anegdot, przepytywanie cudzoziemców (to oczywiście ja) na
okoliczność wspólnej podróży. Wszystko podszyte miarowym
stukotem mknącego wśród stepów pociągu. Za oknem biało, tysiące
kilometrów białej przestrzeni przetkanej gdzieniegdzie brunatnymi,
suchymi chaszczami.
Muszę jeszcze wspomnieć o komórkach. Mają je
wszyscy i dzwonią. Nikt jednak na nikogo nie złości się z tego
powodu. Po jakimś czasie ludzki gwar milknie, gaśnie światło i
pozostaje jedynie miarowy stukot kół. Sen ogarnia podróżujących,
choć niektóre komórki i tak nie ustają, bo krewni najwidoczniej
nie mogą zapomnieć o swoich bliskich, choć ci właśnie zasnęli
spokojnym snem. Obudzona w ten sposób cierpiałam sobie pod kolejową kołdrą i
miałam wrażenie, że na innych obudzonych dzwoniący telefon sąsiada nie
robi żadnego wrażenia. A może również taktownie milczeli... Ogólna
życzliwość i wzajemne zrozumienie.
O
poranku godna podziwu dyscyplina. Pasażerowie, rozbierają pościel
i odnoszą do konduktora złożoną w kostkę, czynność
najwidoczniej oczywista, niewymajająca żadnego specjalnego hasła.
Wyjście z pociągu na świeże powietrze to prawdziwa ulga, nawet
jeśli na zewnątrz jest np. -10, bo podczas podróży nie otwiera się
okien.
Samą
Astanę opisywałam już kiedyś widzianą z okien samochodów. Teraz
zobaczyłam z bliska. Sobota była dla mnie dniem obowiązków
służbowych, na niedzielę zostałam, by choć trochę pozwiedzać. Zimowe zwiedzanie to raczej karkołomny pomysł, ale nie można sobie od tak
przyjeżdżać do Astany (600km), pozostaje więc chwytanie możliwości.
W
sobotę wieczorem z hotelowych okien obserwowałam buran, który
rozpętał się niespodziewanie (kłęby śniegu tańczyły nam pod
oknami w najróżniejsze strony) i jak się okazało, wstrzymano
oficjalną komunikację autobusową, bo na drogach wśród stepów
nic wtedy nie widać. Pełna niepokoju zastanawiałam się, co zrobię
cały dzień w Astanie, jeśli nie ustanie buran. A jednak nad ranem
ucichło. Nie było to łatwe zwiedzanie: śnieg, zimno, wiatr –
choć już nie taki mocny - zatem droga prowadziła właściwie od
samego początku w stronę dworca z przystankami w dwóch
ekskluzywnych supermarketach dla ogrzania i ciepłej strawy.
Astana
jest na wskroś nowoczesna, z założenia wielonarodowościowa. Wedle
tego, co usłyszałam, rozmawiając z ludźmi, sprowadza się
architektów z różnych stron świata, by utrwalali w architekturze
nawiązania do kultur swoich narodów. Ogromny teren. Zadbany,
schludny, przestrzenny. Ludzie w Astanie są piękni i bogaci
(oczywiście to wrażenie z ulicy i supermarketów); świetnie,
dostatnio ubrani, „do czysta wymyci”, jak chciał onegdaj Jeremi
Przybora. Większość młodych ze słuchawkami w uszach, które
wyciągają bez najmniejszego zniecierpliwienia, gdy ktoś do nich zagaduje.
Przeważają Azjaci i więcej niż w Pietropawłowsku słyszy się
języka kazachskiego. Ludzie uśmiechają się, są serdeczni,
zrelaksowani, cierpliwie i z wewnętrzną pogodą objaśniają kierunek niezbędnej piechurowi - turyście marszruty.
Jest
też stara Akmoła (poprzednia nazwa stolicy), która ponoć mocno
odbiega od standardów stworzonych dla nowej stolicy, ale, choć mój
hotel znajdował właśnie tam, nie było czasu na gruntowną
penetrację miejsca. To też zostawiam sobie na wiosnę.
Fotoreportaż z Astany to nieudolna namiastka tego, co widziałam,
czyniona w pośpiechu i trochę na oślep. Planuję w przyszłości
jeszcze jedną podróż z mapą i folderami, a także z poczynionym
wcześniej dobrym planem.
Zdjęcia powstawały w dość trudnych warunkach, ale może coś uda się zobaczyć.
|
Budynek jako żywo przypominający katowicki spodek, zastanawiam się, czy tu też obowiązują prawa autorskie |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Młyn wydaje się autentyczny, restauracja została zbudowana jakby wokół |
|
Restauracja |
|
Park wodny |
|
Wielki supermarket w kształcie jurty zrobiony z jakiegoś niezwykłego materiału, wygląda trochę nieziemsko, zwłaszcza że wszystko pokrył śnieg. Każdy samochód jest tu sprawdzany na okoliczność bomby, widziałam to na własne oczy, szukając w pobliżu pana ochroniarza wejścia dla ludzi będących piechotą. |
|
Ten sam budynek fotografowany kilka godzin później, wieczorem. Spędziłam tu kilka godzin, chroniąc się przed zimnem. Pociąg do Pietropawłowska miałam dopiero późną nocą. |
|
Teraz budowlę supermarketu mam za plecami, przede mną "firmowy" trakt spacerowy i wizytówka Astany, czyli Bajterek - wieża widokowa, będąca nawiązaniem do kazachskiej legendy. |
|
Z boku bloki |
|
I ruszam traktem, zbliżając się stopniowo do wysokiej bramy. Z boku fontanna, teraz nieczynna |
|
Jeszcze raz odwracam się, by spojrzeć na ów bajkowy supermarket, wygląda sobie tak... |
|
Po kolei mijamy różne budynki, trakt okazuje się bardzo długi, a jeszcze pokonywanie go w śniegu i pod wiatr nie jest zadaniem łatwym, mam nadzieję, że latem uda mi się relacjonować swoje wrażenia z większą znajomością rzeczy. |
|
Budynek jak kartki przechylonej książki |
|
I na końcu traktu słynny bajterek |