Kościół, przy którym mieszkają
siostry redemptorystki stanął prawdopodobnie w 1911 roku, choć
brak precyzyjnej informacji na ten temat (czerpię z książeczki
napisanej przez Walentynę Korniewą, pracownicę Centrum Kultury "Kopernik", dziennikarkę). Zbudowany z datków okolicznych
mieszkańców, był ostoją, wsparciem, nadzieją. To nie budzi
żadnych wątpliwości. Działała tu szkółka niedzielna. Dzieci
uczyły się pisać i czytać.
W 1928 roku świątynia przejęta
została przez partię1.
Zamieszkał w niej obwodowy pierwszy sekretarz tejże organizacji,
który, jak to podówczas bywało, panoszył się i podejmował
swoich gości.
![]() |
Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa
|
Po rozpadzie Związku Radzieckiego
budynek przejął park rozrywki, w sumie niewiele lepiej. Miało tu
powstać … kasyno. Zapomniano, że w istocie rzeczy budowla
należała do ludzi. Wtedy jednak mieszkańcy zawalczyli o swoją
własność. To już były - mimo wszystko - zupełnie inne czasy. W
2002 roku zakończyły się wszelkie remonty, a w maju 2010 roku
obchodzono stulecie kościoła. Uczestniczyli w nim potomkowie
Polaków, Litwinów, Niemców, którzy identyfikowali się z tą
świątynią. Latami żyli tu w zgodzie zjednoczeni tym samym
zesłańczym losem.
Tu też, zawsze w sobotę o 900
odbywa się msza po polsku. Siostry redemptorystki (dwie Polki i
Rosjanka) zajmują się między innymi sędziwymi Polakami
mieszkającymi jeszcze w pobliżu.
Idę więc na mszę. Bardzo chcę
przyjrzeć się ludziom i zobaczyć tę kazachstańską polskość.
Tak naprawdę nic o niej nie wiem. Złudne bywają w takich
okolicznościach rodzime, powielane od lat wciąż te same
przeświadczenia. Bywa, że i książki zamazują obraz. To jest
wszystko bardzo trudne do opisania, a oglądane z wielu perspektyw,
za każdym razem wygląda inaczej. Poddaję się więc „donosom
doświadczanej rzeczywistości”, a czy sama potrafię
przekonująco oddać istotę rzeczy, klimat, myśli, obraz? No
właśnie...
W kościele ludzi niewiele (w końcu
to sobota).
Język polski brzmi dobitnie. Ksiądz
mówi powoli, by dotarło każde słowo. Fragmenty Pisma czytają
parafianie z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem. Ogarnia mnie
wzruszenie. Intensywnie myślę o domu, o bliskich, ale też o
ludziach, których tu poznam, z którymi będę spotykać się,
pracować i mam nadzieję, że także przyjaźnić.
„Znak pokoju” wykonuje się tu
poprzez skinienie głowy, ale do mnie parafianie wyciągają dłoń,
rozwija się sytuacja powitania. Obecność kogoś nowego jest
rejestrowana natychmiast, jak we wszystkich niedużych
społecznościach. Niektórzy pewnie wiedzieli wcześniej, że
przyjechała nowa nauczycielka języka polskiego.
Po mszy rozmawiamy, stojąc na
dziedzińcu przed kościołem. Po rosyjsku. Nieliczni nieśmiało
odzywają się po polsku. Wszyscy mówią o sobie, że są Polakami.
Część będzie przychodzić do Centrum na moje zajęcia (o tym
później). Witam się ze starszą, drobniutką siwiuteńką panią
Galą w kwiecistej chuście. Mówią o niej: babcia Gala, ale nie
wyczuwam lekceważenia, to raczej uznanie wielopokoleniowości, znak
rodzinnej atmosfery wśród znających się tu ludzi. Pani Gala ma
91 lat, nie jest więc potomkinią, tylko jednym z wielu jeszcze
żyjących w okolicy zesłańców. Słabo słyszy, nie mówi po
polsku, ale ma świetną pamięć i jest osobą nad wyraz bystrą.
Krótko nawiązuje do swoich losów, wzrusza się, przyznając jakby
ze wstydem, że nie pamięta polskiego, ale jest dumna, że rozumie i
umie modlić się w ojczystym języku. Zaprasza mnie do siebie.
Umawiamy się wstępnie.
Poznaję też małżeństwo. Pani
czytała podczas mszy fragment Ewangelii. Nie mówią po polsku. Mąż
ma silną osobowość, uśmiecha się z pewnym dystansem, jakby
obawiał się, że przyjechałam namówić go na powrót do Polski. W
pewnym momencie mówi po rosyjsku:
„Jesteśmy Polakami, ale nasza ziemia
to Kazachstan. Ja już widziałem takich, co wyjechali wiedzeni
duchem repatriacji, a potem wracali i rzucali się nam na szyję”.

W każdym razie, to krótkie spotkanie
pozwoliło włączyć wewnętrzne ostrzegawcze światełko. Memento!
Jeszcze wiele będę musiała się
tutaj nauczyć o ludziach, o ich odczuciach, sposobie i jakości
zakorzenienia w obu ojczyznach, skoro mam być mile widzianym i w
miarę możliwości pomocnym gościem.
Byłam też dziś na spacerze po
mieście. Nie chcę jeszcze opisywać. Brak wystarczających danych.
Główna ulica jest jak deptak w Ciechocinku: drzewka, trawnikowe
dywany z kwiatów, czysto, miło, ludzie na ławeczkach, bo jeszcze
„złota polska jesień” - spójrzcie na zdjęcie, to rzeczywiście
tak wygląda. Ale deptak to nie wszystko. Muszę zebrać szersze
dane. Napiszę więc tylko, że spacerowałam z Olą, Rosjanką i
rusycystką jednocześnie, która mówi po polsku (nauka w Centrum).
Wszelkie moje konieczności organizacyjne znacznie przyśpieszyła
swoją nieocenianą pomocą.
Byłam też dziś w meczecie i nie
mogłam się nadziwić, że po uprzednim ubraniu się w odpowiednią
szatę z nakryciem głowy, mogłam wejść w obszar sali modlitewnej
dla mężczyzn. Godne pozazdroszczenia oblicze panującej tutaj
tolerancji. Spotkali się i wciąż spotykają
w Pietropawłowsku ludzie różnych
wyznań. Znają się, żyją obok siebie, „wsio normalno”.
Wiele lat temu w rumuńskiej Konstancy
nie mogłam nawet przekroczyć progu meczetu.
Wieczorem mam pierwsze spotkanie w
Wojewódzkim Centrum Kultury Polskiej „Kopernik”. To będzie
miejsce mojej pracy.
Zebranie
Słowo o moim miejscu pracy.
W budynku mają swoje siedziby
zrzeszenia narodów różnych kultur żyjących i tworzących w
północnym Kazachstanie. Jedną z tych organizacji jest Wojewódzkie
Centrum Kultury Polskiej „Kopernik”, w którym pracuję.
Prócz tego tworzą tu i rozwijają swoją działalność: Kazachowie,
Rosjanie, Ukraińcy, Azerbejdżanie, Ormianie, Białorusini, Tatarzy,
Baszkirzy, Niemcy, Czeczeni, Turcy, Kirgizi, Afgańczycy,
Tadżykistanie. Wielokulturowa, imponująca lista – to nie wymaga
komentarza. W miarę możliwości postaram się chodzić na
przygotowywane przez nich imprezy i wystawy.
W Centrum Kultury Polskiej Kopernik
rozmawia się po rosyjsku. Piszę to bez zbędnej ironii,
informacyjnie. To też element wiedzy o tutejszej polskości. Dobrze
jest zrozumieć i zaakceptować rosyjski jako pierwszy język
mieszkających tu ludzi. Polski to nawiązanie do przeszłości,
dla niektórych pewnie także trudny do opisania poryw serca, dla
innych może nawet przekleństwo...
Na
cześć „pani Iłony” był i „koniaczek” i wódeczka. I
niczego sobie zagrycha: ogórki, papryka, sarnie mięso,
owoce. Tempo trochę za ostre jak na moje możliwości, ale co tam,
wszak to pierwsze spotkanie. Podobno dzięki koniaczkowi lepiej
zniosłam „szok bakteryjny”, który mnie tu dopadł. No może...
![]() |
Budynek Wielokulturowego Centrum
Północnego Kazachstanu.
Tu mieści się Centrum Kultury Polskiej.
|
Na południu wiodący jest język
kazachski. Całymi latami był tam zresztą inny skład
narodowościowy, więc to wydaje się oczywiste. Północ jest
zdecydowanie rosyjskojęzyczna, również i tutejsi Kazachowie mówią
po rosyjsku bardzo dobrze. Tak to więc wygląda. Nigdzie w miejscach
publicznych nie słyszałam kazachskiego. W sklepach, parkach,
bankach wszyscy mówią po rosyjsku.
Sporo Rosjan emigruje do Rosji, Niemcy
mają bardzo dobry program repatriacyjny, Polacy jak zwykle na końcu,
bo Polski rząd – jak wszyscy wiemy – tych spraw nie uregulował
ostatecznie. Ci, którzy marzą o repatriacji czekają całymi
latami... Są też tacy, którzy nigdzie się nie wybierają, jedynie
należą do polskiej wspólnoty.
Co ciekawe, rząd chciałby zatrzymać
tych wszystkich ludzi, zwłaszcza wykształconych, bo kraj wielki,
ludzi mało, a plany rozwoju, rozbudowy, podniesienia warunków życia
zakrojone na szeroką skalę. Ogólna atmosfera sprzyja więc – mimo
wszystko – wielonarodowości.
Opowiadając o Nazarbajewie, mówią,
że to za jego czasów związek zyskał możliwość samodzielnego
działania. Polityka zakłada zgodne życie między mieszkającymi w
Kazachstanie narodami.
1) Młodszym
czytelnikom na wszelki wypadek objaśniam, że chodzi o „jedynie
wtedy słuszną” partię radziecką KPZR (Komunistyczna Partia
Związku Radzieckiego).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz