czwartek, 22 listopada 2012


Jestem spóźniona, wiem. Coraz więcej się dzieje i nie nadążam. Mam teraz w głowie dwa święta, oba różne zupełnie, ale łączy je fakt obrazu wspólnoty, jaki wyłania się zawsze, kiedy ludzie są razem.
Po pierwsze Święto Niepodległości. Obchodziliśmy je w wąskim gronie (kilkanaście osób) wyłącznie dorosłych: Kursanci(w tym kilkoro studentów) i pracownicy Kopernika.
Wariacja pietropawłowskiego cukiernika na temat polskiej flagi
Panie przygotowały ciasta najwyższej próby, ja zamówiłam u cukiernika tort w kolorach polskiej flagi, co okazało się najbardziej krotochwilnym zdarzeniem tego nad wyraz udanego wieczoru. Przygotowaliśmy też drobną wystawkę „Z historii polskiego orła” i dołączyliśmy do niej  dostępne w „Koperniku” portrety znanych Polaków, konsekwentnie pomijając czynnych w różnych okresach naszych dziejów polityków. To miało być święto pokoju obchodzone przez zwykłych ludzi. Dasza – młoda Rosjanka, która z zapałem uczy się polskiego i wybiera się do nas na studia, przedstawiła krótko kontekst historyczny zdarzeń. Śpiewaliśmy, słuchaliśmy pieśni patriotycznych w wykonaniu Barnarda Ładysza, czytaliśmy wiersze, potoczyła się nawet rozmowa o różnych obliczach polskich dziejów, a także o tym, że potrzeba nam pokoju i radości, zwłaszcza że możemy być w Pietropawłowsku razem, a kiedyś było to niemożliwe. Najbardziej cieszyło mnie to, że choć dla niektórych był to spory wysiłek, rozmawialiśmy po polsku.

















Drugie ze spotkań miało miejsce w Astanie. W miejscowej szkole odbył się konkurs recytatorski. Uczestnikami były dzieci uczące się języka polskiego z bardzo wielu różnych rejonów Kazachstanu. Autorzy w szerokim wyborze od Kochanowskiego do Różewicza. Wielkie przeżycia i oczekiwanie na nagrody ze strony dzieci, a także spore emocje wśród nauczycieli. Na szczęście mogłam jedynie słuchać i wspierać uczestników dobrą myślą, bo jak wiecie, pracuję wyłącznie z dorosłymi. Zapał dzieci, ich gotowość do występu przed dużym audytorium zawsze wzrusza i budzi jak najlepsze uczucia. Jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że w tej konkurencyjności jest coś drażniącego, co niepokoi, inspiruje do refleksji każdego świadomego swojej roli wychowawcę... To nie jest kwestia wzruszającej uroczystości w Kazachstanie. Gdziekolwiek jestem, zawsze przy takich okazjach, gdy dzieci  rywalizują, włącza mi się światełko ostrzegawcze...
W każdym razie ogromne wrażenie zrobił na mnie chłopiec mówiący „List do ludożerców”; nieporadnie, z uciekającym w rosyjską melodykę akcentem, trochę gburowato i z pretensją. Wykrzyczał tekst, nie prosił, tylko żądał. Finałowe „dobrze” zabrzmiało nie jak serdeczna prośba, tylko jak rodzaj groźby. Mały recytator próbujący zaprowadzić na świecie ład, był w tym swoim recytowaniu szczery i zdeterminowany. 
Mam wciąż w pamięci tego chłopca z jego imperatywnym, szczerym tonem. Dla takich chwil warto znaleźć się wśród dzieci, których autentyczne przeżywanie jest po stokroć ważniejsze od recytatorskiego rzemiosła. 

Przyjechała też ze Czkałowa
mała ośmioletnia dziewczynka, nieśmiała, pełna osobistego wdzięku, której babcia upięła takie wielkie kokardy. To charakterystyczny w rosyjskim kręgu kulturowym sposób podkreślania urody małych dziewczynek.  Tylko jej zdjęcie wyszło mi sensownie, a zatem będzie reprezentowała licznych małych recytatorów. Spójrzcie na tę dziewczynkę uważnie, jeszcze kiedyś coś Wam o niej opowiem. O Astanie napisze jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz