poniedziałek, 8 października 2012

Jestem tu na zaproszenie Centrum Kultury „Kopernik” (wyjaśniam, bo takie pytanie pojawiło się w listach), wysłana przez działającą na obu półkulach polską organizację ORPEG. Wciąż potrzeba do pracy na Wschodzie nauczycieli języka polskiego.
W „Koperniku” pracują, a w zasadzie działają społecznie wykształceni i pełni inicjatywy ludzie idei. Są, jak wszyscy wokół Polacy, potomkami zesłańców. Działają oficjalnie zarejestrowani od 1996 roku. Zorganizowali się i pociągnęli za sobą innych. Walentyna Korniewa, autorka wspominanej już przeze mnie książeczki o działalności „Kopernika” pisze w niej, że „Potrzeba założenia stowarzyszenia odczuwana była od dawna, lecz strach (który pozostał po czasach represji stalinowskich) i ograniczona możliwość działania polskiej diaspory przez lata hamowały proces rejestracji”.
Autorka używa znaczącego określenia diaspora. Polakom rozproszonym między innymi narodami, brakowało zrzeszenia, które umożliwiałoby spotkania wspólnoty, przywróciło prawo do mówienia o przeszłości, zadbało o wydobycie z niepamięci i szersze zaprezentowanie polskich tradycji i obyczajów, pomogło nawiązać kontakty z krajem, przywróciło rangę językowi ojczystemu, tak, by każdy, kto chce, mógł do niego wrócić. Polacy z Kazachstanu bardzo tego potrzebowali i potrzebują nadal, choć każdy w inny sposób i z innych pobudek. 
Do stowarzyszenia może należeć każdy człowiek zainteresowany językiem i kulturą polską bez względu na narodowość. Stąd w działalności „Kopernika”organizowane cyklicznie polskie uroczystości, przywoływanie dawnych obrzędów i tradycji, promowanie twórczości amatorskiej młodzieży i dorosłych (śpiew, taniec), liczne wystawy, współpraca z miejscowym Muzeum Sztuki, organizowanie dla dzieci kolonii w Polsce i wreszcie kursy językowe dla chętnych, w tym dla członków stowarzyszenia.
Działalność bardzo dynamiczna, prowadzona ze świadomością konieczności poszerzenia oferty także w dziadzinie wiedzy o współczesnej kulturze polskiej i systemie oświatowym.
Przyjeżdżający tu nauczyciel języka polskiego ma wyjść naprzeciw oczekiwaniom środowiska. Specjalny rodzaj zajęć prowadzi się dla dojrzalszych wiekiem kursantów, którzy chętnie śpiewają polskie pieśni narodowe, słuchają opowieści o ojczyźnie, chcą uruchomić w sobie zapomnianą mowę, przywołać w rozmowach dawny obyczaj, opowiedzieć o swoich przeżyciach i troskach, a także o zapomnieniu, którego doświadczyli ze strony ojczyzny (kwestia przyczyn to zupełnie inna sprawa). Niektórzy w dzieciństwie mówili po polsku, ale potem język gasł w nich stopniowo; żyli w rosyjskojęzycznym otoczeniu, poddani represjom, narażeni na wykluczenie zawodowe i w ogóle ekonomiczne, ich życiu towarzyszył ciągły strach.
Inne potrzeby ma młodzież polskiego pochodzenia, o czym pisałam wcześniej. Oczekują i potrzebują wiedzy o dzisiejszej Polsce, chcą nauczyć się współczesnej polszczyzny. (W mowie ich dziadków zachowały się jak w bursztynie frazy nieobecne już w naszym języku (ciekawy obszar obserwacji, choć nie tak istotny w kontekście ludzkich przeżyć).
Słucham tu wielu relacji, czasem w niespodziewanych zupełnie sytuacjach. Postaram się z czasem, choć ta deklaracja nie jest łatwa, stopniowo uporządkować niektóre notatki i je przytoczyć.
Wciąż mamy dług wobec żyjących tu Polaków; wszystko, co w tej dziedzinie dokonało się, to mało. Przestaliśmy – jako społeczeństwo - rozumieć rodzaj  przeżyć, które noszą w sobie ludzie wyrwani z kraju siłą przed dziesiątkami lat, łatwo nam tkwić w zapomnieniu, bo chroni nas odległość 4 500 kilometrów.
Zgodnie z obietnicą, kilka informacji wynotowanych ze źródeł zgromadzonych w „Koperniku”, z oczywistą adnotacją, że temat „Polacy w Kazachstanie” jest przedmiotem dociekań historyków. Każdy z łatwością sięgnie do publikowanych na ten temat materiałów. I tym bardziej nie powinnam się mądrzyć. Pewne wiadomości umieszczam dla porządku dla tych z Was, którzy o to pytają.
Pierwszymi zesłanymi do Kazachstanu byli wzięci do niewoli konfederaci barscy. Czas zaborów przyniósł kolejne zsyłki (powstania narodowe).
Sowiecki spis ludności z 1926 roku wykazał 4 tys. ludności polskiego pochodzenia (wiadomo, że tę liczbę trzeba potraktować z odpowiednią rozwagą).
W latach 1936-37 liczba zwiększyła się kilkunastokrotnie (polityka Stalina). Masowo zwożono wówczas do Kazachstanu ludność polską z Zachodniej Ukrainy, właśnie na tereny północno-wschodniego i środkowego Kazachstanu (w internecie dużo tekstów  m.in. o likwidacji Marchlewszczyzny). Na południe trafiło znacznie mniej Polaków.
Kolejni Polacy znaleźli się w Kazachstanie po 17 września 1939 (lata 1940/41, ok 200 tysięcy osób z kresów wschodnich). Tej ostatniej grupie udało się najliczniej opuścić Kazachstan. Część przyłączyła się do armii Andersa, część powróciła do kraju w wyniku repatriacji (lata 1945-49 i 1957-59). Zgodnie z radzieckimi przepisami podjąć starania o powrót do kraju mogły osoby, które były obywatelami Polski przed 17 września 1939 roku, a jeszcze trzeba było posiadać na to odpowiednie dokumenty. Kto ich nie miał, tracił szansę na szczęśliwy powrót (Kamieniec Podolski od 1920 roku na terenie radzieckiej Ukrainy, Żytomierz w wyniku pokoju ryskiego od 1921).
Zatem dziesiątki tysięcy Polaków w Kazachstanie, którzy musieli tu pozostać to przede wszystkim wywiezieni z Polski w latach trzydziestych. To z nimi i z ich potomkami spotykam się tutaj najczęściej.
Z Kamieńca Podolskiego została deportowana jako czteroletnie dziecko mama jednej z moich tutejszych koleżanek wraz ze swoimi rodzicami. Mieszkała w toczce, czyli osadzie zbudowanej od podstaw przez ludzi zesłanych w bezmierny step. Od najmłodszych lat ciężko pracowała w kołchozie. Z toczki nie wolno było się ruszyć. Ludzie pod ścisłym nadzorem NKWD byli tu jak niewolnicy (Toczka, czyli punkt, na początku osady numerowano, nie miały nazw, duże ułatwienie dla NKWD.)
Z Żytomierza pochodzi rodzina pomysłodawcy idei stowarzyszenia w Pietropawłowsku, w którym pracuję. Gdy jako dziecko pytał swojego ojca, czemu są tak daleko od Polski, skoro to ojczyzna, ojciec, próbując chronić dziecko przez wiedzą grożącą całej rodzinie represjami, mówił, że osiedli w Kazachstanie, bo wokół jest tyle ziemi do zagospodarowania i można na niej pracować. Mama innej mojej znajomej (Rosjanki niezwiązanej ze środowiskiem Polaków) nie wie, kim jest. Przywieziona mniej więcej w tym samym czasie (rok1936/37) jako maleńkie dziecko, trafiła do sierocińca, bo po drodze zginęli rodzice (w ogóle nie  pamięta okoliczności). Może jest Polką, a może Białorusinką, tylko w przybliżeniu zna swój wiek. Teraz, jako osoba sędziwa, cały czas wraca do przeszłości. Pytania o pochodzenie, o rodziców, o miejsca wracają do niej, jak nigdy przedtem, to znam z relacji córek. Nasze spotkanie porusza straszą panią, mówi do mnie po rosyjsku:
To wy z Polski? Kazali wam tu przyjechać, czy sami przyjechaliście? Wy z Polski, może to jakiś znak dla mnie. Będę miała dziś znowu o czym myśleć”.
To dojmujące myślenie o przeszłości jest najważniejszym znakiem zesłańczego losu.

Od 1992 roku trwa proces repatriacji, wciąż w tym zakresie wiele jest do zrobienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz