Jestem tu na
zaproszenie Centrum Kultury „Kopernik” (wyjaśniam, bo takie
pytanie pojawiło się w listach), wysłana przez działającą na obu
półkulach polską organizację ORPEG. Wciąż potrzeba do pracy
na Wschodzie nauczycieli języka polskiego.
W „Koperniku”
pracują, a w zasadzie działają społecznie wykształceni i pełni
inicjatywy ludzie idei. Są, jak wszyscy wokół Polacy, potomkami
zesłańców. Działają oficjalnie zarejestrowani od 1996 roku.
Zorganizowali się i pociągnęli za sobą innych. Walentyna
Korniewa, autorka wspominanej już przeze mnie książeczki o
działalności „Kopernika” pisze w niej, że „Potrzeba
założenia stowarzyszenia odczuwana była od dawna, lecz strach
(który pozostał po czasach represji stalinowskich) i ograniczona
możliwość działania polskiej diaspory przez lata hamowały proces
rejestracji”.
Autorka używa znaczącego
określenia diaspora. Polakom rozproszonym między innymi narodami,
brakowało zrzeszenia, które umożliwiałoby spotkania wspólnoty,
przywróciło prawo do mówienia o przeszłości, zadbało o
wydobycie z niepamięci i szersze zaprezentowanie polskich tradycji i
obyczajów, pomogło nawiązać kontakty z krajem, przywróciło
rangę językowi ojczystemu, tak, by każdy, kto chce, mógł do
niego wrócić. Polacy z Kazachstanu bardzo tego potrzebowali i
potrzebują nadal, choć każdy w inny sposób i z innych pobudek.
Do stowarzyszenia może
należeć każdy człowiek zainteresowany językiem i kulturą polską
bez względu na narodowość. Stąd w działalności
„Kopernika”organizowane cyklicznie polskie uroczystości,
przywoływanie dawnych obrzędów i tradycji, promowanie twórczości
amatorskiej młodzieży i dorosłych (śpiew, taniec), liczne
wystawy, współpraca z miejscowym Muzeum Sztuki, organizowanie dla dzieci kolonii w Polsce i wreszcie kursy językowe dla chętnych, w tym dla członków
stowarzyszenia.
Działalność bardzo
dynamiczna, prowadzona ze świadomością konieczności poszerzenia
oferty także w dziadzinie wiedzy o współczesnej kulturze
polskiej i systemie oświatowym.
Przyjeżdżający tu
nauczyciel języka polskiego ma wyjść naprzeciw oczekiwaniom
środowiska. Specjalny rodzaj zajęć prowadzi się dla dojrzalszych
wiekiem kursantów, którzy chętnie śpiewają polskie pieśni
narodowe, słuchają opowieści o ojczyźnie, chcą uruchomić w
sobie zapomnianą mowę, przywołać w rozmowach dawny obyczaj,
opowiedzieć o swoich przeżyciach i troskach, a także o
zapomnieniu, którego doświadczyli ze strony ojczyzny (kwestia
przyczyn to zupełnie inna sprawa). Niektórzy w dzieciństwie mówili
po polsku, ale potem język gasł w nich stopniowo; żyli w
rosyjskojęzycznym otoczeniu, poddani represjom, narażeni na
wykluczenie zawodowe i w ogóle ekonomiczne, ich życiu towarzyszył
ciągły strach.
Inne potrzeby ma
młodzież polskiego pochodzenia, o czym pisałam wcześniej. Oczekują i potrzebują wiedzy o dzisiejszej Polsce, chcą nauczyć
się współczesnej polszczyzny. (W mowie ich dziadków zachowały
się jak w bursztynie frazy nieobecne już w naszym języku (ciekawy
obszar obserwacji, choć nie tak istotny w kontekście ludzkich
przeżyć).
Słucham tu wielu
relacji, czasem w niespodziewanych zupełnie sytuacjach. Postaram się
z czasem, choć ta deklaracja nie jest łatwa, stopniowo uporządkować
niektóre notatki i je przytoczyć.
Wciąż mamy dług wobec
żyjących tu Polaków; wszystko, co w tej dziedzinie dokonało się,
to mało. Przestaliśmy – jako społeczeństwo - rozumieć rodzaj
przeżyć, które noszą w sobie ludzie wyrwani z kraju siłą przed
dziesiątkami lat, łatwo nam tkwić w zapomnieniu, bo chroni nas
odległość 4 500 kilometrów.
Zgodnie z obietnicą,
kilka informacji wynotowanych ze źródeł zgromadzonych w
„Koperniku”, z oczywistą adnotacją, że temat „Polacy w
Kazachstanie” jest przedmiotem dociekań historyków. Każdy z
łatwością sięgnie do publikowanych na ten temat materiałów. I
tym bardziej nie powinnam się mądrzyć. Pewne wiadomości
umieszczam dla porządku dla tych z Was, którzy o to pytają.
Pierwszymi zesłanymi do
Kazachstanu byli wzięci do niewoli konfederaci barscy. Czas zaborów
przyniósł kolejne zsyłki (powstania narodowe).
Sowiecki spis ludności z
1926 roku wykazał 4 tys. ludności polskiego pochodzenia (wiadomo,
że tę liczbę trzeba potraktować z odpowiednią rozwagą).
W latach 1936-37 liczba
zwiększyła się kilkunastokrotnie (polityka Stalina). Masowo
zwożono wówczas do Kazachstanu ludność polską z Zachodniej
Ukrainy, właśnie na tereny północno-wschodniego i środkowego
Kazachstanu (w internecie dużo tekstów m.in. o likwidacji Marchlewszczyzny). Na południe trafiło znacznie mniej Polaków.
Kolejni Polacy znaleźli
się w Kazachstanie po 17 września 1939 (lata 1940/41, ok 200
tysięcy osób z kresów wschodnich). Tej ostatniej grupie udało się
najliczniej opuścić Kazachstan. Część przyłączyła się do
armii Andersa, część powróciła do kraju w wyniku
repatriacji (lata 1945-49 i 1957-59). Zgodnie z radzieckimi przepisami podjąć
starania o powrót do kraju mogły osoby, które były obywatelami
Polski przed 17 września 1939 roku, a jeszcze trzeba było posiadać
na to odpowiednie dokumenty. Kto ich nie miał, tracił szansę na
szczęśliwy powrót (Kamieniec Podolski od 1920 roku na terenie radzieckiej Ukrainy, Żytomierz w wyniku pokoju ryskiego od 1921).
Zatem dziesiątki tysięcy
Polaków w Kazachstanie, którzy musieli tu pozostać to przede
wszystkim wywiezieni z Polski w latach trzydziestych. To z nimi i z ich potomkami
spotykam się tutaj najczęściej.
Z Kamieńca Podolskiego
została deportowana jako czteroletnie dziecko mama jednej z moich
tutejszych koleżanek wraz ze swoimi rodzicami. Mieszkała w toczce,
czyli osadzie zbudowanej od podstaw przez ludzi zesłanych w
bezmierny step. Od najmłodszych lat ciężko pracowała w kołchozie.
Z toczki nie wolno było się ruszyć. Ludzie pod ścisłym nadzorem
NKWD byli tu jak niewolnicy (Toczka, czyli punkt, na początku osady
numerowano, nie miały nazw, duże ułatwienie dla NKWD.)
Z Żytomierza pochodzi
rodzina pomysłodawcy idei stowarzyszenia w Pietropawłowsku, w którym pracuję. Gdy
jako dziecko pytał swojego ojca, czemu są tak daleko od Polski,
skoro to ojczyzna, ojciec, próbując chronić dziecko przez wiedzą
grożącą całej rodzinie represjami, mówił, że osiedli w
Kazachstanie, bo wokół jest tyle ziemi do zagospodarowania i można
na niej pracować. Mama innej mojej znajomej (Rosjanki niezwiązanej
ze środowiskiem Polaków) nie wie, kim jest. Przywieziona mniej
więcej w tym samym czasie (rok1936/37) jako maleńkie dziecko,
trafiła do sierocińca, bo po drodze zginęli rodzice (w ogóle nie pamięta okoliczności). Może jest Polką,
a może Białorusinką, tylko w przybliżeniu zna swój wiek. Teraz,
jako osoba sędziwa, cały czas wraca do przeszłości. Pytania o
pochodzenie, o rodziców, o miejsca wracają do niej, jak nigdy
przedtem, to znam z relacji córek. Nasze spotkanie porusza straszą
panią, mówi do mnie po rosyjsku:
„To wy z Polski? Kazali
wam tu przyjechać, czy sami przyjechaliście? Wy z Polski, może to
jakiś znak dla mnie. Będę miała dziś znowu o czym myśleć”.
To dojmujące myślenie o
przeszłości jest najważniejszym znakiem zesłańczego losu.
Od 1992 roku trwa proces
repatriacji, wciąż w tym zakresie wiele jest do zrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz