Jedzie się na
„Zarecznyj”, trzeba przejechać most na Iszymie i, mimo że to
wciąż Pietropawłowsk, że z daleka widać kominy elektrociepłowni,
jesteśmy pod urokiem charakterystycznej otwartej przestrzeni.
Gdzieniegdzie trochę żółtego, ale bliżej rzeki przeważa rudy
brąz - gęsty, bardziej soczysty i wilgotny. Im dalej od niej, kolory
przecierają się, matowieją, stają się bure.
W bocznym rozlewisku rzeka tworzy niewielkie jeziorka. Na wodzie pojedyncza łódka i rybak zastygły w charakterystycznej pozie. Wymarzona inspiracja dla dziewiętnastowiecznego pejzażysty poszukującego wyrazu dla licznych odcieni tego samego koloru. Po prostu pięknie. (Zdjęcia rozlewiska są niestety z następnego, już deszczowego dnia. Pozostaje Wam jedynie uwierzyć w słoneczną, wyrazistą gamę barw i widzianego wczoraj z autobusu wędkarza).
Zdjęcia zrobione z mostu na Iszymie |
Już za rzeką zjeżdża
się z głównej drogi wiodącej wprost do rosyjskiej granicy, by
zachwycić się cudnym ciągiem rozłożystych topoli rosnących
wzdłuż zaskakująco pustej drogi poprzecznej. Żadnego samochodu.
Tu zaczyna się królestwo działkowiczów. Wystarczy tylko wśród
topoli odnaleźć kolejną dróżkę w poprzek, by odkryć ten słynny
kazachstański raj.
Dziś – niedziela – byłam na daczy jak przykładny mieszkaniec Pietropawłowska w
charakterze nie tylko gościa, ale i pomocnika.
Z wielką
przyjemnością. Pogoda na zamówienie. Słońce i ciepło.
Wszyscy tu mają
działki. To element rosyjskiej obyczajowości miasta: powszechny i
oczywisty. Krótki post dedykuję zatem mamie Jasi, a także Alusi,
Eli i Kasi, oraz oczywiście wszystkim znajomym, działkowiczom, o
których nie wiem, że nimi są.
Wszędzie kalina |
Teraz to już czysta
przyjemność. Czasy się zmieniły, a ludzie wciąż jesienią
jeżdżą
„na kartoszku”,
Wewnętrzna dróżka, na niej nasze cienie |
wcześniej obsadziwszy większość
działkowej ziemi tymi właśnie sadzonkami. Hoduje się też inne
warzywa, choć jakby na uboczu. Są jednak swojskie i dobrze nam znane:
marchewka, pietruszka, buraki, pomidory, kapusta, cukinia i
dynia, a po brzegach mięta i inne ziółka.
Zobaczcie jakie kapuściane monstrum wyrosło na działce mojej koleżanki.
Może to nie uran –
myślę sobie z nadzieją – bo pełno go tu w naturze, pod ziemią po
prostu (hę?).
Kapustę będzie się
kisić w wielkich beczkach. Wciąż jeszcze powstają kolejne słoiki
z zaprawami. Roboty, że ho, ho.
Bardzo popularna jest tu
kalina, produkuje się z niej soki lecznicze dla sercowców. Wiara w
zbawczą moc krzewu jest bardzo silna, toteż starannie zbiera się
cały plon. Wzięłam się więc ochoczo do roboty, gdy gospodarze
zakopywali kompost.
Po robocie oczywiście biesiada przy pieczonym kurczaku i wielkich naleśnikach (pierogach?) smażonych w wysokim tłuszczu. Wysokokaloryczna pycha! Triumf cholesterolu! Żegnajcie diety! Tu się po prostu je!!!
Zestaw różnych altanek |
Bardzo to wszystko pięknie brzmi i wygląda! I jakąś taką wolność czuć.
OdpowiedzUsuńCudnie "na daczach", to fakt. "Wsi spokojna..."
OdpowiedzUsuńIlonko - jak miło Cię zobaczyć :)chociaż w innej roli niż zwykle :)
OdpowiedzUsuńA przyroda przepiękna ... zazdroszczę Ci troszkę tych widoków.
Dieta? No cóż, idzie zima, więc trzeba się zabezpieczyć kalorycznie - byle nie za bardzo.
Gorąco pozdrawiam.