Z życia obyczajowego w
Pietropawłowsku. Bez zbędnych komentarzy. Niejeden doktor, jak mniemam, musiał tu polec jako
i ten piórem Kochanowskiego utrwalony.
Życie
miasta.
Wciąż
jeszcze niewiele o nim wiem, ale dziś napiszę kilka słów, bo
właśnie wróciłam z jarmarku. Ustawiono go wzdłuż ulicy znanego
kazachskiego poety Magżana Żumabajewa (tuż pod moimi oknami).
Ulica nosi to imię od niedawna.
Pogoda
na zamówienie, ciepło i słonecznie. Przez uchylone okno docierają
z rosyjska brzmiące melodie. Zablokowany częściowo ruch,
policjanci pilnujący porządku, tłumy ludzi, balony, girlandy,
kwiaty. Mnóstwo dziewczyn i chłopaków w ludowych strojach i z
instrumentami. Stanowią ozdobę poszczególnych stoisk. Niektórzy w
ubiorze pomieszali elementy różnych kultur (może z przymrużeniem
oka) , ale któż by się na tym poznał. Taka kazachstańska
ludowość o zabawnym, tutaj swojskim obliczu. Ma być kolorowo dla
odwiedzających, no i jest, w końcu to jarmark.
U
wylotu ulicy scena jak na rynku w Krakowie. Spore nagłośnienie
swobodnie ogarniające obszar całego jarmarku, miejscowa telewizja i
tłum wiernych słuchaczy mniej zainteresowanych zakupami. Występują
artyści. Jedni ubrani po „cywilnemu” (w przewadze garnitury i
strojne suknie), inni w strojach ludowych.
Stragany
opatrzone nazwami miasteczek i wiosek, z których przywieziono
towary. Mają kształt jurt albo są prostymi stołami. Prowadzi
się też handel wprost z samochodu.
Między
jednym a drugiem scenicznym występem, dziewczęcy głos przez
megafony namawia do kupowania i targowania się ze sprzedawcami,
przekonuje, że nie ma takiego drugiego jarmarku, jak ten w
Pietropawłowsku. Wiadomo!
„To
nie żadne święto tylko jesienny, posezonowy targ, aby producenci
mogli przed zimą sprzedać swoje produkty” - tłumaczy spotkana po
drodze kobieta. Tak jest co roku.
Wewnątrz,
między straganami: gwar, szum, od czasu do czasu niegroźne targowe
przepychanki przy najbardziej obleganych stoiskach. Dużo ciekawych
dla Europejczyka ludzkich twarzy.
Same towary, standard: chleby, baby z ciasta, plecione w warkocze obwarzanki, twarogi i sery z przyprawami, masło, miody, mąka, gotowe zaprawy w wielkich słoikach, tureckie stoisko z Musakką , kazachskie parujące mocno szaszłyki, wielka kolejka po ryby, jeszcze większa po mięso.
Baranina i wieprzowina leżą w całości. Porcjowanie odbywa się dopiero na życzenie klienta. Szukam osławionej głowy barana. Znajduję bez trudu. Ta leży osobno. Dwaj mężczyźni przy stoisku objaśniają mi, że to specjał dla gościa. To akurat wiedziałam już w Polsce. Ten, którego chce się uhonorować, dostaje najpierw baranie oko, które powinien zjeść z wdzięcznością i uśmiechem na twarzy, by nie urazić częstujących gospodarzy. Na moje pytanie: „Czy to aż takie smaczne?”, odpowiada, spoglądając na mnie przyjaźnie, ale z pewnym politowaniem sprzedawca: „Nie chodzi o to, że smaczne, tylko, że dla uhonorowania gościa”.
Odchodzę
zbita z tropu, bo dalej nie wiem: Smaczne, według miejscowych czy
nie.
Kilka stoisk dalej wdaję się w rozmowę z bardzo serdeczną, cały czas uśmiechniętą kobietą sprzedającą kożuchy i produkty z wełny. Robi mi szczegółowy wykład o swoich leczniczych skarpetach, pokazuje ich dwuwarstwowość, ale mówi tak szybko i niewyraźnie, że połowy nie rozumiem, w każdym razie nie potrafię wam objaśnić, co leczą oprócz reumatyzmu – jedynie w tej sprawie się dogadałyśmy bez wątpliwości. Chętnie pozuje dla mnie do zdjęcia, ubrana w jeden ze swoich kożuchowych kubraków, choć nic u niej nie kupuję, bo jestem, jak powszechnie wiadomo, do zimy przygotowana.
Przez chwilę rozmawiam ze statecznie wyglądającym, dostojnym Kazachem, ciekawi go Kraków, chcę pstryknąć reporterskie zdjęcie, ale od razu ustawia się elegancko, poprawiając marynarkę. Wszyscy zresztą, których prosiłam o możliwość zrobienia zdjęcia od razu przyjmowali „odpowiednie pozy”.
Kończąc
swój spacer po jarmarku, zaglądam na stoiska z zabawkami, licząc,
że dla Krysi wypatrzę coś oryginalnego, na przykład kazachską
drewnianą ręczną robotę. Niestety, tylko plastikowa tandeta jak i
u nas oraz podobnego charakteru „biżuteria” .
Do sceny nie mogę podejść, ale udaje mi się sfotografować dziewczyny z zespołu, które z niej zeszły i wsiadają do autobusu. Bardzo miłe przedpołudnie. Teraz ruszam do pracy. Kursanci czekają.
Do sceny nie mogę podejść, ale udaje mi się sfotografować dziewczyny z zespołu, które z niej zeszły i wsiadają do autobusu. Bardzo miłe przedpołudnie. Teraz ruszam do pracy. Kursanci czekają.
To ja ,Mateusz Bardel życzę pani wszystkiego dobrego i udanej wyprawy!
OdpowiedzUsuńWitaj, Mateuszku kochany, serdecznie Cię pozdrawiam. Miło, że czytasz. Pozdrów wszystkich ode mnie. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńIlonko usiłuje się z Tobą skontaktować bo od kilku dni posługuję się internetem ale nic mi nie wychodzi.Wysłałam Ci swój adres mailowy i mam Twój.Więc tylko wszystko przeczytałam.Ula S.
OdpowiedzUsuńBajecznie i kolorowo, ładny mi pozasezonowy targ:).
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście wygląda na jesienne świętowanie.
Czy mnie oczy nie mylą? Masz tam jakiegoś Krakowiaka?
A to pieczywo, serek mm.... aż chciało by się spróbować.
Najprawdziwszy krakowiak, przynajmniej jeśli chodzi o strój...
OdpowiedzUsuń